Rozdział II: Trójkąciki i inne wielokąty
-
Denadareth
- Posty: 1390
- Rejestracja: 2021-06-13
-
Bubeusz
- Posty: 1444
- Rejestracja: 2021-06-13
-
Karta postaci:
Varmadijr ef Kajjen
Kiedy kolejna osoba wpuściła ich do domu, nie mógł wyjść z podziwu. Ten gość zorganizował tutaj naprawdę niezłą przeprawę. Wchodząc do środka, nie mógł nie zwrócić uwagi na atrybuty gospodyni.
- Witam panią... - skłonił się. - Często tu tak.. macie? Gości? - zapytał, lekko zmieszany swoją nieoczekiwaną sytuacją.
Nosz kurw.... nie wytrzyma. Musi gdzieś pójść. Gdziekolwiek. Bo inaczej trafi go jasny szlag.
Z zapaloną lampą zaczął zataczać się po ulicach Nimnaros szukając zaczepki wśród przechodni. Łykał na nich groźnym wzrokiem, szukał zaczepki i pastwił się jak bardzo wszyscy chcą uniknąć kontaktu z nim. Nie było o tej porze zbyt wiele osób do męczenia, więc nie czuł z tego zbyt dużej satysfakcji. Poza tym nie czuł się najlepiej przynosząc kłopoty ciężko pracującym Nimnaryjczykom o tej nieludzkiej porze. To było nie w porządku... Na szczęście po drodze spotkał jakiś bezdomnych żebraków to pogonił ich z ulic grożąc Streitem. Tak miało być.
Ostatecznie jednak nie czuł się ani trochę uspokojony. Co więcej, zaczął się wkurzać o to, że zaczyna się wkurzać, a to zaczynało być dość porąbanym kółkiem złości, który na tą chwilę w żaden sposób mu nie pasował.
- Muszę se znaleźć jakieś zajęcie, bo zaraz się schleje jak bogów kocham...
Kręcił się po tych ulicach przez dobre ćwierć godziny(Calivańskiej), aż w końcu do jego znacznie zbyt trzeźwych oczu dotarła ciekawa scenka. Starszy Szeregowy Marecki, który jak tytuł wskazywał był dość stary sam w sobie, w podobnym wieku co Heinreich. Facet miał też rodzinkę która potrzebowała co do gara włożyć, a ponieważ jeszcze trochę sił miał i machać mieczem umiał nadal dość dobrze, to robił dla straży. Porządna chłopina, mimo badziewnego stanowiska. Drugi strażnik to był Szeregowy Zhulio, dość nowy nabytek. Silny, gburowaty i zbyt pewny siebie. Jebany szczyl życia jeszcze dobrze nie poznał, a już myśli, że skoro strażnik to może co chce robić. Może i miał trochę krzepy, ale nigdy go do swojej "Akcji" nie przyłączył. Jeszcze mleko ma pod nosem smarkacz zasrany.
Jednak ich widok nie był aż tak niezwykły. To kogo ze sobą nieśli skutego było ciekawsze. Młoda, piękna dziewczyna. Nosz kurde gdyby był młodszy to by aż zachłysnął się powietrzem, ale ponieważ był jaki był to jedynie przyjrzał się jej od stóp do głów. Włosy miała ładne, ale jakaś taka pokiereszowana była. Hmm... ciekawe.
Wyszedł naprzeciwko im gwałtownie, oświetlając całą trójkę światłem lampy. Drugą ręką poprawił sobie wąsa z zadziorną miną, a potem oparł ją na swoim obszernym pasie zza którym grzecznie leżał sobie Streit.
- Proszę, proszę. Kogo my tu mamy. No co się gapicie Kocury?! Raportować przed oficerem, bo skopię ryje!
-
Denadareth
- Posty: 1390
- Rejestracja: 2021-06-13
Hein zakaszlał głośno spluwając zebraną flegmę z płuc na ulicę. Następnie zgasił latarnie i zawiesił ją sobie przy pasie, zbliżając się do tej trójki. Jego szare oczy wwiercały się w strażników, oceniając sytuacje na tyle ile jego wkurwiony umysł mógł przyswoić. Chcieli dorwać podejrzanego, a zamiast tego zgarnęli ze sobą tą babeczkę bo im przeszkodziła? Niby w jaki sposób? Cycki im pokazała i rozproszyło to ich wystarczająco?
Olał na chwilkę strażników i skupił się na podejrzanej, trzymając swoją starą mordę tuż przed nią. Chciał zobaczyć jak ta się na niego patrzy, co chowa w tych swoich oczkach. Jasna cholera ładną dorwali sztukę. Skórę i twarz miała jak lalka jakaś, aż dziwnym było, że ktoś taki parał się w przestępstwie jednak wiedział, że pozory mylą. Poza tym... czy on jej gdzieś nie widział kiedyś? W jego umyśle trzasnął grom niczym od pioruna.
Zmrużył oczy i złapał ją za podbródek oglądając jej policzki. Dobrze znał te ślady po uderzeniu. Puścił jej twarz gwałtownie i z powrotem spojrzał na Mareckiego, wymieniając z nim spojrzenia. Starszy Szeregowy ewidentnie nie chciał nic po sobie poznać ani powiedzieć, jednak nagminne spojrzenie Porucznika ostatecznie go złamało i nieznacznie kiwnął głową. Obaj byli starymi prykami co już dużo w życiu widzieli. Proste gesty mogły jasno powiedzieć co, gdzie, jak i dlaczego.
Heinreich widząc gest od swojego Szeregowca kiwnął głową, a na jego ustach pojawił się niezwykle podły uśmiech, który mogła zobaczyć tylko Yvette, bo nadal stał bardzo blisko. Porucznik poprawił na sobie kolczugę u dołu i spojrzał się na Zhulio.
- Biłeś ją tak?
Słowa te zabrzmiały z kompletną apatią w głosie i zanim Zhulio miał okazję odpowiedzieć coś lub wybronić się, Hein wyjechał mu z całej siły z główki. Coś na twarzy Szeregowego ewidetnie chrząknęło i zaczął zataczać się do tyłu, jednak Porucznik chwycił go za łachy nie pozwalając mu się przewrócić.
- Posłuchaj Psi Synu. W domu możesz se bić dziołchy ile chcesz, ale jeśli dziewucha jakaś jest podejrzaną to do czasu dotarcia do koszar lub strażnicy, NIC MA SIĘ IM NIE DZIAĆ! Chcesz bardziej rozpieprzyć reputację naszą, hę?! Chcesz by na ulicy mówili, że linczujemy kobiety? Tak jakbyśmy nie mieli za dużo problemów?! Jeszcze raz się dowiem, że maltretujesz więźniów gdy nie ma mnie obok, to Ci tak nakopię do dupy gówniarzu, że będziesz skomlał jak Suka w Labiryncie. ZROZUMIANO!? - Wycedził mu prosto w twarz nadal trzymając go za mundur po czym odepchnął go na tyle mocno by się zatoczył, ale nie wypierdolił. To nie miał być cyrk tylko lekcja. Poprawił sobie wąsa bo od rąbnięcia się zagiął.
- Starszy Szeregowy Marecki, proszę zabrać swojego kolegę i zabierać się do koszar. Oskarżoną przejmuje ja, zajmę się też osobiście spisaniem raportu. ODMASZEROWAĆ! - Charknął na dwójkę swoich "podopiecznych".
Został sam na sam z piękną aresztowaną, no może nie jakoś mega zadbaną bo była dość mocno potargana i ubrania jej się nieco rozerwały odsłaniając notorycznie dziwne blizny na udach... może się tnie baba na uspokojenie, niektórzy tak robią. Wtedy jednak ta zaczęła się mu tłumaczyć, na co Hein westchnął głośno łapiąc się za zatoki jakby dostał nagłej migreny.
- Weź się nie pierdol. - Chrząknął do niej dostając w tym samym momencie lekkiego ataku kaszlu. Cholerny kaszel, niech spierdala nie miał czasu być chory czy inny czort. Złapał mocno za łańcuchy kajdan i zaczął ją ciągnąć za sobą. Daleko nie zabierał ją ze sobą, bo tylko zszedł z nią w inną boczną alejkę, gdzie prócz starych pustych skrzynek nic i nikogo nie było. Tam też szarpnął ją by usiadła na jednej z nich, a samemu postawił dupsko naprzeciwko niej przysuwając jakiś inny w miarę wytrzymały szmelc. Stęknął głośno gdy siadał, a kolczuga zabrzęczała o inne metalowe rzeczy co miał na sobie.
Podrapał się trochę po brodzie, jakby myślał o czymś intensywnie po czym jego spojrzenie skierowało się na oczy dziewczyny. Jego szare oczy wyglądały jak martwe, pozbawione wszelkiej empatii, a mimo to coś tam migało, coś nietypowo ludzkiego dla niego. Pytanie tylko co to było...
- Słuchaj bajerę to możesz sprzedawać im, ale nie mi. Nawet mi nie zaczynaj, bo mnie łeb od takiego jazgotu napierdala. Dobra to mów mi jakie masz stanowisko, bo muszę wiedzieć jak bardzo to pokryć. - Powiedział zachrypniętym głosem, z lekko nostalgiczną nutą, wyjmując z kieszeni owalne pudełko na zapałki z lekko znoszoną draską w środku. Na pudełku wyryte było imię: Ester.
Westchnął głośno pokazując, że boli go znowu głowa, dając do zrozumienia, że drażni go to łgarstwo.
Dobra chuj z tym opowie historyjkę. Choć sam nie wierzy, że do tego chce wrócić i to jeszcze na TRZEŹWO. No nie, nie ma mowy. Porucznik wyjął z kieszeni małą piersiówkę i wziął łyka, wypuszczając z siebie donośne "Ahhhhh" jakby od tygodnia nic ciekłego do ust nie przyłożył. Walić to, że to bardzo nieodpowiednie było. Teraz może mówić.
- Dostałem to pudełeczko od mojej żony na rocznicę ślubu. To jedna z niewielu ocalałych w pożarze rzeczy, które udało mi się odzyskać. Rzadko kiedy palę, ale nigdy nie rozstawiam się z nim. Przypomina mi o wszystkim co kiedyś mi prawiła i poczuła. Przypomina też wszystkie mądrości i głupoty jakie gadała, głównie to pierwsze. Jedną z rzeczy które zwała mówić, to by szanować te które służą Illianie, bo one są bandażem na zaropiałą społeczność Nimnaros. By nie spadł im włos z głowy, bo są święte czy inne duperele. Czy święte są, to nie wiem. Ale wiem, że pomagają ogarniać cały ten kurwidołek i przez pracę ze Strażą to miejsce JAKOŚ się jeszcze nadaje do życia. Dlatego zapytam się jeszcze raz i NALEGAM byś mi odpowiedziała: Jakie stanowisko pełnisz w świątyni?
Mówił do niej surowym tonem, jednak gdy opowiadał o swojej żonie dało się jawnie usłyszeć ból w jego głosie, a palce jego zaciskały się mocno na metalowym pudełeczku od zapałek. Jego spojrzenie jednak pozostawało takie same, wbite w nią jak nóż.
Chwilę coś mieszał za jej plecami, aż kapłanka nagle nie poczuła jak jej dłonie zostają uwolnione z kajdan.
Gdy kapłanka obróciła się do porucznika mogła zobaczyć, że ten z powrotem siada na skrzyni, a w jego oczach płonęła wściekłość i niebywały ból. W dłoniach trzymał kajdany, którymi była skrępowana i które przymocował sobie po chwili do pasa obok własnego zestawu.
- Moja żona była dla mnie wszystkim. Wiedziałem, że cię kojarzę opatrywałaś kiedyś mordę mojemu Kapralowi. Przekaż swojej przełożonej pozdrowienia odemnie i zapomnij o sprawie z Zhulio, ja już go wezmę w obroty. Jesteś wolna. - Wycedził przez zęby wściekle, zupełnie jakby silił się na jakąkolwiek uprzejmość.
-
Szary Pies
- Posty: 103
- Rejestracja: 2022-09-13

Piąty z mężczyzn, wysoki, wyglądający na dobiegającego trzydziestki, brodaty brunet, znacznie bardziej zadbany od towarzyszy,
Po kilku dłuższych chwilach, starzec podszedł do bruneta i rzekł chrapliwie:
- Powiem szczerze, nie rozumiem, po kiego chuja cały czas tu sterczymy. Nie lepiej byłoby po prostu zapierdolić tego żołnierzynę i zabrać się z tą lalą do szefa?
Brunet wstał powoli i uśmiechnął się do starca. Przyjacielsko, niemal po ojcowsku położył dłoń na ramieniu rozmówcy. Choć wyglądało to na delikatny, łagodny gest, starzec ze stęknięciem bólu zwalił się ciężko na kolana.
- Wątróba, synu. - zwrócił się spokojnym tonem brodacz do, na oko, dwa razy od siebie starszego mężczyzny - Pamiętasz co mi obiecałeś?
- Tak, Vasco. Przepraszam. - wybełkotał starzec. Wstał z kolan i z szacunkiem ucałował rozmówcę w prawą, ozdobioną sygnetem, dłoń.
Brunet po królewsku uśmiechnął się do Wątróby, a następnie władczym gestem wyciągnął rękę w stronę blondyna.
- Yerry! pićko, już. - zakomenderował.
Blondyn szybko podał Vasco butelkę, ten pociągnął kilka łyków. Taak, bimber z mocną task'shamtcką kawą i wywarem z sieciecha, "pićko", jak nazywano tę mieszaninę w ich kręgach towarzyskich. Trudno było wyobrazić sobie lepszy napój, zarówno przed konkretną akcją, jak i na leniwe przedpołudnia.
- Moje orły! - zwrócił się do pozostałych swym melodyjnym barytonem - Myślę, że nie od rzeczy będzie kilka słów ku pokrzepieniu serc. Powiedzmy sobie szczerze. Kocham was całym sercem i całą duszą, Ferros mi świadkiem! Spierdoliliście wprawdzie niejedną akcję, ale jestem głęboko przekonany, że tym razem zadziałacie precyzyjnie i perfekcyjnie, przynosząc chlubę naszej instytucji, naszemu ukochanemu kierownikowi oraz mojej skromnej osobie. Czy tak będzie, synaczkowie? Wątróba? Decha? Blady Zeke? Średni Yerry?
- Taak, Vasco! Precyzja i perfekcja! Niczego już nie spierdolimy! - odrzekli zaskakująco równym chórkiem "synaczkowie", przeciągając niektóre sylaby, niczym uczniaki, co rano powtarzające "Dzień dobry, psze pani". Wyraźnie byli przyzwyczajeni do "kilku słów ku pokrzepieniu serc".
- Wierzę w was! - rzekł brunet.
- Decha, mój sokole chmurnooki! - podjął po chwili, zwracając się do goblina - Twoja kolej na akcję obserwacyjną. - wręczył rozmówcy lornetkę. - Tylko ostrożnie, to jeden z niewielu egzemplarzy w tym smutnym jak przedatowana, meharska kurtyzana mieście. Perła chiuskiej myśli technicznej. To zaszczyt w ogóle móc na nią patrzeć, że o korzystaniu nie wspomnę.
- Oczywiście, Vasco. - rzekł zachrypniętym basem goblin, z rewerencją biorąc do rąk przyrząd i zajmując pozycję, uprzednio zajmowaną przez bruneta.
Vasco zaś zaczął wesoło przechadzać się po dachu, podśpiewując coś o "ponętnych Anduriankach" i "po tuliańskim winie ciężkich porankach", zaś jego myśl pogodnie wybiegała w przyszłość.
Wstał na równe nogi i chciał już iść w przeciwnym kierunku od dziewczyny, rzucając jedynie spojrzenie na Yvette, jednak ta jeszcze zapytała się go o całego tego Anduriańczyka. Zmrużył czoło i poprawiając swoją dłoń na uchwycie swojego Streita. Wyobraził sobie w głowie scenariusz gdyby go dorwał samemu albo gdyby został zaprowadzony do aresztu. Na samą myśl jego serce zabiło nieco szybciej, aż adrenalina musiała mu podskoczyć. Wyciągnął piersiówkę i wziął łyka na uspokojenie. Jeszcze przyjdzie na to czas...
- Jak go znajdziemy, to osobiście przypomnę mu co robimy z kryminalistami w tym mieście. Lubię pouczać te anduriańskie kundle... - Odezwał się z mocną chrypką, po czym odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę koszar. Musiał spisać raport psia mać, dorwać tego młodziaka i dać mu robotę jakąś, by pożałował.
-
Szary Pies
- Posty: 103
- Rejestracja: 2022-09-13
Nim kobieta będąca obiektem ich "zainteresowania" minęła drugie skrzyżowanie od czasu rozstania z porucznikiem, z pobliskiego budynku zeskoczył Decha, lądując tuż obok zaskoczonej kapłanki.
- Szanowna pani! Z najwyższą przykrością jesteśmy zmuszeni przerwać pani przedpołudniowe zajęcia i nalegać by w dalszą drogę udała się pani z nami. - z trudem wydukał z pamięci goblin.
W mgnienie oka później z naprzeciwka nadszedł Blady Zeke.
- Reprezentujemy kolektyw obywatelski zwany "Żółtymi Kojotami". Prezes naszej organizacji, jaśnie oświecony Eldoth di Valera jest głęboko przekonany, że spotkanie z nim przyniesie pani odpowiedzi na wiele nurtujących ją pytań i będzie dla państwa obopólną korzyścią i przyjemnością. - rzekł appazi, wysławiając się odrobinę płynniej od przedmówcy.
- W naszej gościnie przebywa już pani osobisty znajomy, szanowny pan Var-ma-dijr ef Kaj-jen - powiedział powoli Średni Yerry, wyłoniwszy się z cienia za plecami Yvette. Z naciskiem wymawiał każdą głoskę zagranicznego nazwiska.
- Serdecznie upraszamy, by potraktowała pani naszą sugestię wspólnego spaceru jako propozycję nie do odrzucenia. - wychrypiał Wątróba, nadchodząc wprost z kierunku, w którym zmierzała kapłanka.
- Znakomicie! Fantastycznie! - wykrzyknął Vasco, pojawiając się obok Yerry'ego. - To są właśnie moje zuchy! Takich was uwielbiam! Precyzja i perfekcja!
Uśmiechnął się do Yvette niczym dumny ojciec chwalący się przed przygodnie spotkaną znajomą osiągnięciami swoich dzieci. Na moment zamilkł i znów podjął:
- Iselia z całą pewnością spogląda dzisiaj łaskawym okiem na swoje najuboższe dzieci, wysyłając tak urodziwą kapłankę w te szare, zmęczone doczesnością ulice. Ale gdzie moje maniery... - zamilkł na moment, rozkoszując się brzmieniem przed chwilą wypowiedzianych słów, po czym dwornie ukłonił się przed Yvette i rzekł - Nazywam się Vasco de Martin. Mam zaszczyt i przyjemność być jednym z najbardziej zaufanych współpracowników pana di Valery.
Wyszczerzył się w, jak miał nadzieję, olśniewającym uśmiechu śnieżnobiałych zębów, uzupełnionych gdzieniegdzie złotymi protezami.
- Niektórzy, ponurzy ludzie, pokroju pani znajomego porucznika - machnął ręką w stronę, w którą odszedł Heinreich. - uważają nas, Żółte Kojoty, za pospolitych rzezimieszków. To niezmiernie krzywdzące nieporozumienie! Jesteśmy organizacją dam i dżentelmenów, którzy ukochali kulturę, sztukę, poezję i wszelkie dobra, jakimi obdarza nas ten piękny świat. Chcemy jedynie zapewnić sobie i bliskim nam osobom dostatek w tych trudnych czasach oraz żyć w swobodzie i miłości, w sposób wolny zarówno od rygoryzmu straży miejskiej jak i barbarzyństwa Szarych Sieci...
- Szare, jebane po trzykroć, bezjądrzaste fiuty. - przerwał chrapliwie starzec.
- Wątróba! Jak śmiesz się wysławiać w taki sposób w obecności damy! - syknął Vasco, wyciągając rękę w oskarżycielskim geście.
- Eee.. przepraszam... - wybełkotał starzec i szybko dodał, zwracając się do Yvette - przepraszam, panienko.
- Taak, Szare Sieci rzeczywiście zatruwają nam egzystencję. - powiedział z ekspresyjnym, niemal teatralnym smutkiem w głosie Vasco - z pewnych źródeł wiem, że ci bezduszni łajdacy ośmielili się zadręczać również panią. Niechaj jednak trwoga nie ściska już pani młodego serca, a łzy wywołane przez Szare Sieci nie kalają pani cudownego oblicza. Przybywamy jako emisariusze pokoju i spokoju. Razem z panem di Valerą z pewnością znajdziemy rozwiązanie kłopotów nękających panią i pani anduriańskiego przyjaciela. Pozwoli pani? - zapytał wskazując boczną uliczkę, wpatrując się intensywnie w kobietę.
-
Szary Pies
- Posty: 103
- Rejestracja: 2022-09-13
Vasco jednak cały czas raczył kapłankę swym biało-złotym wyszczerzem, a jego wzrok nawet na chwilę nie powędrował do floretu, który miał przypasany u lewego boku. Rozłożył ręce w afektowanym geście i powiedział:
- Ach, w pełni rozumiem pani obiekcje. Niestety, wyjątkowe sytuacje wymagają radykalnych rozwiązań i nawet dobre wychowanie musi niekiedy ustąpić pod naporem wyższej konieczności. Jest mi niezmiernie przykro, ale w obecnej, wyjątkowej sytuacji jestem zmuszony uciec się do przemocy, którą w zwykłych okolicznościach głęboko gardzę i arbitralnie ograniczyć pani przyrodzoną wolność do dwóch wykluczających się rozwiązań. Albo pójdzie pani z nami do gabinetu pana Eldotha, albo zostanie pani tam przez nas zaniesiona, przebywając w stanie tymczasowej utraty przytomności, która, jak głęboko ufam, zaowocuje jedynie krótkotrwałym dyskomfortem. Poczuwam się do przykrego obowiązku uświadomienia pani, że nasz wspólny znajomy, porucznik Schumacher, człek posunięty w leciech i słabego zdrowia, raczej nie zdąży do nas dołączyć na tyle szybko, by zapewnić pani trzecią alternatywę. Co do innych funkcjonariuszy, patrolujących tę okolicę...cóż...chyba sama się pani dzisiaj przekonała o ich kompetencji i nastawieniu do współobywateli.
Brunet jeszcze raz uraczył kapłankę promiennym uśmiechem. Po chwili jednak po raz pierwszy spojrzał na Yvette z pełną powagą. W mgnieniu oka pojawił się tuż przed dziewczyną i położył jej lekko lewą rękę na prawym ramieniu. Choć ledwie musnął ją palcami kapłanka poczuła tak mocny ucisk, jakby położył jej na barku trzy spore cegły.
- Jaka jest pani decyzja? - rzucił, patrząc Yvette prosto w oczy.
-
Szary Pies
- Posty: 103
- Rejestracja: 2022-09-13
- Doskonale. Fantastycznie. Znakomicie. - rzekł wesoło brunet. - Koca niestety nie mamy, proszę wybaczyć dyskomfort. Jestem jednak przekonany, że nie będzie potrzebny. Cel naszej wędrówki znajduje się niedaleko. Jestem przekonany, że pan di Valera odpowie na wszystkie, nurtujące panią pytania.
- No, moje orły umiłowane! - zakomenderował dziarsko, z równie szerokim uśmiechem zwracając się do towarzyszących mu mężczyzn - Formacja C. Decha prowadzi. Żwawo, moi mili! Nie pozwólmy naszemu drogiemu Eldothowi czekać na nas do południa.
I ruszyli. Decha przodem. Za nim Yvette, z prawej strony mająca Vasco, zaś z lewej Yerry'ego. Pochód zamykali Wątróba i Blady Zeke. Droga rzeczywiście nie była długa, lecz dość skomplikowana. Przemykali się przez wąskie uliczki, podwórza i otwarte piwnice. Czterech z Żółtych Kojotów wyglądało na bardzo skupionych, bacznie obserwując zarówno okolicę, jak i Yvette, i trzymając broń w pogotowiu. Vasco natomiast szedł luźnym krokiem, jakby rozkoszując się towarzystwem i otoczeniem oraz rzucając od czasu do czasu niezobowiązujące uwagi o pogodzie.
W trzeciej piwnicy, którą odwiedzili, skierowali się na górę, wchodząc na dosyć obskurną klatkę schodową. Następnie skierowali się na dosyć mocno zarośnięte krzakami podwórze. Przedarli się przez zieleń i przystanęli pod drzwiami przeciwległego budynku. Vasco wydawał się być w siódmym niebie.
- Ach, odrobina natury w sercu miasta. - rzekł z emfazą. - Decha, mój ty tygrysie miejskiej dżungli. Czyń honory domu!
Goblin posłusznie podszedł do drzwi i zastukał. Dwa uderzenia. Pauza. Trzy uderzenia. Pauza. Jedno uderzenie. Pauza. Drzwi otworzyły się.
-
Denadareth
- Posty: 1390
- Rejestracja: 2021-06-13
-
Bubeusz
- Posty: 1444
- Rejestracja: 2021-06-13
-
Karta postaci:
Varmadijr ef Kajjen
Yvette.
Przez chwilę bił się z myślami. Wstać? Nie wstawać? Pokazać, że mu zależy? I tak pewnie nic przez ten lufcik nie zobaczy, a tym bardziej nie Yvette.
Siedział dalej. Opuścił z powrotem głowę, ale uważnie przysłuchiwał się rozmowie. Dopóki nie zaczną traktować go jak człowieka, nie zamierzał być przesadnie wylewny.
-
Szary Pies
- Posty: 103
- Rejestracja: 2022-09-13
- Pani pozwoli - dodał, wskazując na schody, za którymi zniknął chłopak.
Gdy znaleźli się w piwnicy, Vasco wydawał się jeszcze bardziej zadowolony z życia niż normalnie.
- Eldoth, mój kapitanie! - serdecznie zwrócił się do jednookiego mężczyzny, obejmując go po bratersku.
Zaraz jego uwaga przeniosła się na blondynkę.
- Thyrlaug, ma najsłodsza przyjaciółko! Promieniejesz, po prostu promieniejesz. - rzekł uwodzicielsko do kobiety, całując ją szarmancko w dłoń. Ta tylko spiorunowała go wzrokiem. Zupełnie niewzruszony reakcją "swej najsłodszej przyjaciółki" Vasco zwrócił się do przybyłych ze sobą mężczyzn.
- Yerry. pićk...nie, co ja mówię. Wino, pięć kielonów. Już. Zeke. Krzesła. Migiem.
Blondyn i apazzi pędem rzucili się wykonać polecenie. Po chwili wrócili. Zeke przyniósł dwa drewniane krzesła, gestem zachęcając Yvette by usiadła na jednym z nich, sam zaś oparł się o pobliską ścianę, stając obok Dechy i Wątróby. Yerry natomiast wytrzasnął skądś metalową tacę, na której umieścił pięć kieliszków z białym, półwytrawnym winem, doskonałej, jak na warunki Labiryntu, jakości.
Vasco z uśmiechem ujął jeden z kieliszków, pociągnął mały łyk i rozparł się na drugim z przyniesionych przez appaziego krzeseł. Zaczął się na nim lekko huśtać. Spojrzał na wszystkich obecnych w pomieszczeniu, obdarzając ich swoim szerokim, biało-złotym wyszczerzem.
- Może warto byłoby zaproponować naszemu drogiemu Varmadijrowi przyłączenie się do nas. - zaproponował - Teraz gdy jesteśmy już w komplecie, a emocje opadły, nie ma chyba powodu, by siedział za drzwiami i wyglądał do nas przez wizjer, niczym znany z teatrzyków dla dzieci miś z okienka. Jeszcze się biedaczek poczuje wyobcowany. Niech sobie z nami porozmawia, napije się wina. Jak uważasz, mój najdroższy kapitanie? - zwrócił się do Eldotha, bacznie mu się przypatrując.
-
Denadareth
- Posty: 1390
- Rejestracja: 2021-06-13
-
Bubeusz
- Posty: 1444
- Rejestracja: 2021-06-13
-
Karta postaci:
Varmadijr ef Kajjen
Urwał, gdy zobaczył Yvette.
To było dziwne wrażenie. Pustka w głowie. Na moment nagle zapomniał języka w gębie.
Kobietą wątpliwego prowadzenia się...
Obściskuje się...
Pani uczucia...
- Cześć - podniósł jeden kącik ust i brwi w niezbyt wesołym, ale jednak uśmiechu powitalnym. Wolał jeszcze nie zdradzać ani jej imienia, ani niczego, co ich wiąże. Oderwał od niej wzrok i omiótł spojrzeniem wszystkich zgromadzonych. Jego czujne oko mimowolnie zwróciło uwagę na uzbrojenie i nastawienie każdego ze zbirów.
- No, to skoro już dojrzeliście do tego, by porozmawiać jak ludzie cywilizowani, to może jest jakaś szansa, że powiecie nam w końcu, kim jesteście i czego od nas chcecie, he? - rzucił, opierając się o ścianę i krzyżując ramiona na piersi.
-
Denadareth
- Posty: 1390
- Rejestracja: 2021-06-13
-
Bubeusz
- Posty: 1444
- Rejestracja: 2021-06-13
-
Karta postaci:
Varmadijr ef Kajjen
Na jego twarzy wciąż jednak malowała się marsowa mina średnio zadowolonego gbura. Nie podobało mu się ani trochę, to, co się teraz działo.
Frustrowało go, że Yvette częstują winem, a jego wrzucają do celi. Że z nią rozmawiają per pani i pytają ją o zdanie tak, jakby on nie istniał lub był tylko jej bezmyślnym i niedecyzyjnym przydupasem. Ostatecznie, nie podobało mu się to, że mają jego słowa za nic, podejrzewają go o kłamstwo, a chcą to zweryfikować słowami Yvette.
Potraktowali go jak śmiecia, a teraz to jej pytają, czy połączymy siły. Kusiło go, żeby powiedzieć, co o tym sądzi, ale wciąż byli zdani na łaskę i niełaskę Kojotów.
Najemnik aż przygryzał wargi, żeby nie odpalić się z żadnym tekstem, który niechybnie znów wtrąciłby go do tej pieprzonej celi.
Cały czas trzymał wyraźny dystans i jeśli kapłanka na niego spojrzała, zachęcił ją tylko przewróceniem oczami i lekkim machnięciem głowy.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 1 gość