Prowadziła mężczyznę pod murami budynków, żeby nie rzucać się w oczy potencjalnym obserwatorom. Opuścili już neutralne tereny Złotej Ulicy wstępując na ziemię Nieugiętych. Tutaj o wiele lepiej było czuć słony zapach morza w powietrzu, lecz Rivlish z dalej wbitym sztyletem raczej nie miał ochoty teraz go doświadczać. Całe szczęście, że nie wpadli po drodze na żadnego strażnika, lub co gorsza portowego amatora paju lub mocniejszych napitków.
- Już niedaleko. Jesteśmy już prawie u celu... - zachęcała arystokratę do jeszcze krótkiego wysiłku. Spodziewała się, że będzie cięższy, lecz ze zdziwieniem zaczęła podejrzewać, że gdyby osunął się na ziemię nawet ona powinna go dociągnąć do swego domostwa.
Byli już niemal przy wejściu na jej mini ogródek, gdy rozległ się szmer nieopodal nich. Dziewczyna szybko odwróciła głowę, lecz odetchnęła z ulgą widząc wychudzonego chłopca w wynędzniałych ubraniach. Biegał boso po bruku, zaś w rękach ściskał szmacianą piłkę najprawdopodobniej wypełnioną gałgankami.
- Kieran! Biegnij szybko po Pana Yadleya. Powołaj się na wszystkie przysługi jakie jest mi winien... Niech weźmie wszystkie przybory jakie ma, poza tymi do amputacji. - Dodała też po chwili namysłu. Chłopiec skinął i odbiegł w głąb miasta.
W tym czasie Arya wtaszczyła swego gościa do środka domku i pomogła mu położyć się na kanapie w głównej izbie. Upewniła się, że ten dalej dycha, po czym zaczęła zapalać świece w lampionach, żeby nieco rozjaśnić wnętrze. Mieszkała skromnie, lecz wszędzie było czysto, a na stole nawet stał wazon ze świeżymi kwiatami. Rivlishowi przez pewien czas musiał wystarczyć ten zameldunek.
Kilkanaście minut później za drzwiami dało się słyszeć męski głos.
- Uspokój się już, ty owsiku przebrzydły. Ojciec Aryi nie żyje i doskonale o tym wiesz. Nie mogła przytaszczyć nieboszczyka z powrotem do domu - rzekł ktoś tonem, którego nijak nie dało się lubić. Chwilę później drzwi się otworzyły i do środka bez żadnego pukania wparował człeczyna o, delikatnie mówiąc, gburowatym wyrazie twarzy. Omiótł szybkim spojrzeniem swego pacjenta, po czym zatrzasnął Kieranowi drzwi przed nosem. - Wracaj do matki smarku, to nie dla Ciebie.
Na przywitanie dziewczynie skinął lekko głową, co już w jego przypadku było niespotykaną uprzejmością. Nie pytał o nic. Nie musiał.
Yadley Gradorsk leczył tych, którzy nie istnieli, lub świat o nich zapomniał. Nikt do końca nie wiedział skąd pochodził. Czy urodził się i żył całe życie w Nimnaros, czy też któregoś dnia przybył tu z dalekich krain? Czy miał rodzinę? Kim był wcześniej, nim jeszcze liczne zmarszczki pojawiły się na jego licu. Bezpieczniej było nie pytać. Wybrani wiedzieli jednak, że jak mało który znał się na ludzkim ciele i potrafił wielu wyciągnąć z mrocznych łap śmierci, kiedy ta już sięgała po nieszczęśników.
Stękając cicho o bolących plecach usiadł na przygotowanym przy kanapie stołku i zaczął ściągać z Rivlisha kolejne warstwy ubrań. Na widok damskich pończoch uniósł ze zdumienia brew i spojrzał na Aryę przeciągle.
- Ale wiesz młoda damo, że o ile mężczyźni lubują się w oglądaniu damskiej bielizny, to jednak niezbyt lubią nosić ją samemu? - rzekł z przekąsem, a w jego oczach błysnęło coś na kształt rozbawienia. Bardka za to spłonęła rumieńcem kolejny raz tego wieczoru.
- Nie miałam ze sobą bandaży, a musiałam jakoś ustabilizować to ostrze... - mruknęła w odpowiedzi speszona stawiając obok cyrulika misę z ciepłą wodą, mydłem i czystym kawałkiem materiału do wytarcia rąk. Podobna stała już na podłodze obok kanapy do odkładania brudnych narzędzi wraz z naręczem ręczników. Yadley umył ręce, po czym przyjrzał się Task'shamczykowi.
- No synu, ktoś bardzo chciał się Ciebie pozbyć z tego świata. Zrób skurczybykom na złość i nie umieraj, a ja się zajmę resztą. Pij. - Po ostatnich słowach przystawił do ust Rivlisha butelkę i nie dając mu czasu na sprzeciw przechylił ją. Ostry, niemal palący płyn dostał się do przełyku pacjenta, lecz starzec zmusił go do połknięcia. Widząc nietęgą minę arystokraty wyszczerzył swoje szczerbate zęby w paskudnym uśmiechu. - Samogon domowej roboty, na znieczulenie. - Po czym zaczął go opatrywać.
***
Minęło kilka godzin, lecz w końcu udało się Yadleyowi pozbyć sztyletu, zatamować krwotok i założyć szwy Arn'quertow. Kiedy pacjent zażywał zdrowotnej drzemki (a raczej zemdlał od bólu, utraty krwi i domowej roboty samogonu) Arya sprzątała po tej improwizowanej operacji. Na szczęście obyło się bez flaków na starym dywanie, lecz będzie musiała rano poszorować parkiet, by pozbyć się szkarłatnych plam.
Cyrulik w tym czasie odpoczywał przy stole grzejąc dłonie o kubek ziołowej herbaty i wpatrywał się w stary wyszczerbiony talerzyk, na którym dziewczyna położyła mu kilka prostych kanapek. Chleb był ciemny, nieco czerstwy, lecz położyła na nim grube plastry białego sera, który kupiła tego ranka. Mimo, iż nie miała wiele chętnie dzieliła się tym z innymi.
- Chłopak przeżyje, ale przez kilka dni nie powinien nigdzie wychodzić. Na pewno chcesz go tutaj ukrywać? Skoro z tego co opowiadałaś ktoś planował go zamordować sama możesz znaleźć się w niebezpieczeństwie - rzekł po dłuższej chwili milczenia starzec zerkając na śpiącego arystokratę nieufnie. Lubił Aryę. Pomimo jego parszywego charakteru zawsze była dla niego uprzejma i co jakiś czas przynosiła domowe wypieki. Nie miał wnuków, lecz w pewien specyficzny sposób traktował bardkę tak, jakby nią była. Poza tym w życiu się nie przyzna, ale za młodu podkochiwał się w jej babce.
- Nie mogę go teraz zostawić. Nie sądzę, żeby miał się gdzie podziać, poza tym w tym stanie nie zajdzie za daleko. Damy radę Panie Yadleyu. Dziękuję za pomoc. - Sama dziewczyna też była zmęczona. Włosy miała rozczochrane, pod oczami zaczęły się pojawiać cienie, a fartuszek który założyła miejscami nosił ślady krwi Rivlisha, jednak nie miała już sił go ściągnąć i zaprać.
Cyrulik na podziękowania machnął tylko lekceważąco ręką. Komu jak komu, ale jej nie zamierzał odmawiać pomocy. Poza tym była młoda i głupia, więc musiał mieć na nią oko. Zostawił jej kilka buteleczek leków oraz sakiewkę ze sproszkowanymi ziołami do robienia naparów, po czym wrócił do siebie. Arya w tym czasie pogasiła większość lampionów zostawiając tylko dwa - na stole w głównym pomieszczeniu oraz nieopodal kanapy, na której leżał Task'shamczyk. Podejrzewała, że jakby przysiadła na stołku to równie szybko by z nieco spadła, a musiała monitorować, czy mężczyzna oddycha, dlatego zajęła miejsce na podłodze tuż obok sofy. Obserwowała, czy klatka piersiowa arystokraty miarowo unosi się i opada, a ten nie planuje oddać się w ręce Merii. Naprawdę, naprawdę z całych sił starała się sama nie zasnąć, lecz nawet nie zauważyła, kiedy jej głowa opadła i półleżąc na niskim stołku zamknęła oczy odpływając w świat snów.