Biała Dłoń
-
Bubeusz
- Posty: 1444
- Rejestracja: 2021-06-13
Kazali mu przegrać tę walkę, choć nie potrafił zrozumieć, dlaczego. Nie potrafił też zastosować się do poleceń i wyciszyć instynktów. Kiedy tylko polała się pierwsza krew, wpadł w szał. I to mocniejszy niż zwykle.
Nie wiedział tak do końca, co się stało. Doszedł do siebie dopiero, jak zakrwawiony przeciwnik przestał dawać jakiekolwiek oznaki życia. Spostrzegł wtedy też, że wisi mu na ramionach kilku rosłych mężczyzn, próbując go obezwładnić.
Walka była skończona. I choć wygrał, było jakoś tak dziwnie. Nie wszyscy się cieszyli.
Jak zareaguje jego sponsor? Czy jego kariera rozkwitnie, a może się zakończy? Nie wiedział też, czy jego rywal dożyje jutra. Ale póki co nie obchodziło go to. Chciał się tylko porządnie wyspać.
Jutro się dowie, jaka będzie dalsza przyszłość Futrzaka w tym dziwnym mieście.
Bo zwali go Futrzak.
Niezbyt elegancko, ale z pewnością adekwatnie. Nie miał im tego za złe, wszak zdawał sobie doskonale sprawę, że jego tygrysia fizjonomia i owłosienie było pierwszą rzeczą, na którą zwracali uwagę tubylcy.
Był egzotyczny. Był najprawdopodobniej jedynym przedstawicielem rasy mrezów w całym Nimnaros. Wciąż spotykał ludzi, którzy uważali go za potwora albo halucynację po narkotykach. Nie rozumiał ich, a oni nie rozumieli jego.
I choć mijające tygodnie codziennej pracy sprawiały, że zaczynał się pomału do tego wszystkiego przyzwyczajać, ciągle zdarzały się momenty, w których czuł się jak przybysz z innych wymiarów.
Na przykład teraz.
Donośny huk i rozpaczliwy krzyk kobiety przetoczył się przez uliczkę, momentalnie sprowadzając zatopionego we własnych myślach Futrzaka na ziemię. Mrez odwrócił się gwałtownie, by ujrzeć, jak z jednego z domów wypada młoda, drobna, poturbowana dziewczyna i koziołkuje jeszcze metr wgłąb ulicy.
Zaraz za nią wytoczył się podstarzały już mężczyzna potężnej postury. Marynarskie tatuaże błyszczały na jego spoconej skórze. Zataczał się lekko, ale buzująca w nim furia sprawiała, że był bardzo prężny w swoich ruchach.
- Tym razem zatłukę babę! Jak Athrasa kocham, przysięgam... - zacharczał, rozglądając się za nią w mroku ulicy. Wymachiwał muskularnymi ramionami wokół siebie, bezładnie, jakby nie do końca zdecydował jeszcze, co konkretnie zamierza nimi robić.
Dziewczyna chlipała, wdychając głośno powietrze.
- Tu jesteś, ladacznico! - usłyszał ją, kiedy tylko przestał do siebie gadać. Rzucił się na nią, a Futrzak zobaczył pustkę w jego oczach.
- Nie, wujku, proszę..! - Dziewczyna zaskomlała tylko i ostatkiem sił zaczęła się odczołgiwać w stronę Futrzaka. Dostrzegł, że jej prosta, lniana sukienka była poszarpana, spomiędzy rozdarć przeświecało gładkie, acz boleśnie posiniaczone ciało.
Zdał sobie sprawę, że na ludzkie mogła mieć co najwyżej kilkanaście lat.
- Sssossstaf - wysyczał ostrzegawczo spod obnażonych kłów.
Futrzak czuł, że na nowo wzbiera w nim gniew - dosłownie huczał mu w uszach. Przeklinał cały ten dzień, od wschodu do zachodu słońca. Przeklinał instynkt, który nakazał mu interweniować na widok tak poturbowanej dziewki, co tonąc chwyciła się brzytwy. Nade wszystko przeklinał jednak samego siebie, gdy obniżał posturę, przygotowując się do walki, której przez moment miał nadzieję uniknąć. To nie była jego sprawa, wiedział przecież, że plemię ludzi rządziło się prawami, które nie miały dla niego sensu. Nie był to również pierwszy raz, gdy na jego oczach rozgrywały się między nimi walki plemienne, czy też przemoc wobec słabych.
Na nieszczęście, zwyciężyła w nim niezmordowana dusza wojownika oraz buzująca w żyłach krew. Był zmęczony, ranny i wściekły, lecz mimo to nie dawał marynarzowi większych szans. Żadna to będzie chwała, ale być może solidny nokaut poprawi mu trochę humor. Losy dziewczyny znaczyły dla niego w tej chwili nawet mniej.
Zwierzęca furia wzbierała w nim już zawczasu. Ukradkiem omiótł ulicę wzrokiem w poszukiwaniu gawiedzi, jednak ich obecność - lub jej brak - w tej chwili przestały go już obchodzić. Wpatrując się w mężczyznę, dotarło też do niego w końcu, że dziewczyna nazwała go "wujkiem". Człowiek, czy nie człowiek; ośmielił się podnieść rękę na potomstwo własnej siostry czy brata; nie własne. Zmrużył ślepia, oblizał kły i podniósł gardę. W tej chwili głęboko liczył już na to, że ten gnój okaże się na tyle wściekły, pijany lub po prostu głupi, by zignorować jego ostrzeżenie.
-
Bubeusz
- Posty: 1444
- Rejestracja: 2021-06-13
- Athrasie przenajwiększy... - wyjąkał w końcu. - Demon! Jak bogów kocham!
Rozmaite emocje targnęły nim tak, że aż się zatoczył do tyłu.
- Czarownica przeklęta, wiedziałem! - nerwowo sięgał do piersi, szukając medalika.
Dziewczynka schowała się za nogami Futrzaka i skuliła, starając się nie wydawać żadnych dźwięków. Nie było gapiów.
- Przepadnij, zjawo! W imię bogów, oddaj mi Firminę! - charczał tymczasem marynarz, wymachując zdjętym z szyi medalikiem.
Mrez mógł zobaczyć wyraźnie zbliżającą się do niego metalową gwiazdkę na łańcuszku, której ramiona zaginały się jak pioruny. Facet ewidentnie zamierzał wepchnąć mu to do gardła.
- Sssssprrrrrrróbuuuhhrr.
Nadal czekał na prowokację, na ten pierwszy cios, który usprawiedliwi każdy kolejny. Wyzbył się jednak jakiejkolwiek nadziei na to, że położenie tego człowieka na łopatki sprawi mu satysfakcję. Żałował, że dał się wplątać w durne ludzkie porachunki, i to w drodze do domu. Ten przeklęty dzień powinien był już dawno się skończyć - a tymczasem trwał nadal, z nim stojącym w obronie marnej dziewki. Szum w uszach stawał się coraz głośniejszy, a powietrze z każdą chwilą jakby coraz gorętsze. Bezwiednie machnął ogonem, o mało nie uderzając przy tym skulonej za nim dziewczynki.
-
Bubeusz
- Posty: 1444
- Rejestracja: 2021-06-13
Mówili, że ten medalion przegna wszelkie zło. Tymczasem zło jak gdyby nic nadal trzymało go w uścisku, penetrowało świecącymi ślepiami jego wnętrze i właśnie przymierzało się do pożarcia duszy.
W podstarzałym marynarzu coś pękło. To była walka ostateczna. Jeśli te wszystkie walki, które przeszedł w życiu, miały go do czegoś przygotować, to właśnie do tej chwili.
Spiął się cały w sobie, zepchnął na bok wszelkie zamroczenie umysłu. Szarpnął ręką, licząc, że pociągnie mreza odrobinę do przodu i wtedy z okrzykiem berserkera zasadził mu kopa z kolana w brzuch, tak potężnego, na jakiego tylko go było stać. Jednocześnie wolną ręką już wyprowadzał uderzenie z dołu na podbródek Futrzaka.
Dziewczynka pisnęła ze strachu, zakrywając głowę dłońmi.
-
Bubeusz
- Posty: 1444
- Rejestracja: 2021-06-13
- Oddawaj moją Firminę! - zagrzmiał ochryple i podbiegł, szykując się do kolejnego ciosu.
Uważne oczy Futrzaka szybko dostrzegły, że o ile ten mężczyzna radził sobie całkiem nieźle w knajpianych bójkach z podpitymi kamratami, o tyle nie miał żadnego przygotowania do profesjonalnej walki. Zwyczajnie brakowało mu szybkości, brał też zbyt duże zamachy.
Choć jego ciosy były bardzo silne, mrez bez większego trudu był w stanie wszystkie je przewidzieć.
Wykorzystując zamaszyste ruchy mężczyzny przeciw niemu, jednym susem ograniczył dystans na tyle, by wymierzyć mu kolejny cios - tym razem lewą łapą, celując prosto w nos. Licząc na to, że choć na moment wybije to oprycha z rytmu, spróbował również kopnąć go w goleń, a jeśli zegnie kolano - Mrez szykował już potężny prawy prosty, którym miał nadzieję położyć marynarza na łopatki i zakończyć tę walkę.
-
Bubeusz
- Posty: 1444
- Rejestracja: 2021-06-13
Zacharczał próbując podnieść głowę, raz, i drugi. Z jego nosa pociekła krew. Wymachiwał rękoma w bezładzie, nie wiedząc, czy próbować się nimi podeprzeć i wstać, czy lepiej zasłaniać twarz przed ewentualnymi ciosami.
W końcu, widząc potężną sylwetkę nad sobą, i błyszczące w świetle księżyca kły, zrozumiał swoją klęskę.
- To koniec - wyburczał, rzucając zezowatym spojrzeniem na wszystkie strony, jakby jednak ciągle miał nadzieję, że skądś nadejdzie jakaś, najlepiej niebiańska pomoc.
- Zabierz moją duszę, jeśli musisz, ale proszę, oszczędź Firminę... Ona... Ja... Ona nie zasługuje... - zaczął się motać, a jego oczy nasiąkły wilgocią.
Futrzak już miał zareagować, kiedy poczuł delikatny ruch przy swojej prawej łydce. To dziewka. Poruszając się na kolanach, powoli zbliżyła się do leżącego marynarza.
- Masz ostatnią szansę - wyszeptała. - Oszczędzi również twoją duszę, jeśli przysięgniesz na Atharasa i wszystkich bogów, że nigdy więcej nie podniesiesz ręki ani na mnie, ani na żadną inną dziewczynę, jaka pojawi się w twoim życiu.
- Firmina..? Ja... Tak, ja przepraszam... Przysięgam... - jej wujek przewrócił się na bok i zakrył twarz w dłoniach.
- Na Athrasa.
- Na Athrasa..! Byłem takim głupcem... Bogowie, wybaczcie staremu głupcowi - mamrotał już ledwie słyszalnie.
Firmina nie bez wahania położyła mu dłoń na trzęsącym się ramieniu. Przez moment siedziała tak przy nim w milczeniu, a potem podniosła wzrok na Futrzaka.
Z początku był to wzrok pełen miłości i wdzięczności, ale uczucia te szybko zostały zastąpione niepokojem.
Dziwny jegomość przyglądał się tak jej przez chwilę, a później utkwił spojrzenie w skamlącym wuju, tak na moment, zanim raz jeszcze spojrzał jej w oczy. Prostując się skinął do niej łbem, po czym odwrócił się i odszedł bez słowa, w sobie znanym kierunku, chowając łapy w kieszeniach spodni.
-
Bubeusz
- Posty: 1444
- Rejestracja: 2021-06-13
Obudził się późnym rankiem i choć nie potrafił sobie przypomnieć żadnych snów, miał poczucie ciężkiej nocy.
Wyczłapał się z pryczy i, przeciągając obolałe gnaty, wyszedł na zewnątrz. Przez kilka chwil pozwalał, by świeże słońce przyjemnie grzało jego twarz i rany.
Jego noclegownię od kilku tygodni stanowiła mała, zbita z desek przybudówka przy karczmie, która w czasach dobrobytu służyła za schronienie dla koni i bydła goszczących w przybytku wędrowców. Karczmarz nie chciał dać mu normalnego pokoju, ale ruszyło go sumienie i uczynił sporo wysiłków, aby to miejsce choć trochę zaczęło przypominać ludzką przestrzeń mieszkalną - zbił z desek kilka prostych mebli, ustawił na nich gliniane naczynia, a nawet wstawił szybę do okna. Mimo wszystko Futrzak spędzał tam tylko tyle czasu, ile było absolutnie konieczne.
A nie miał go zbyt dużo. Dziś czekała go praca na drugi etat.
Pchnął ciężkie drzwi do karczmy i znalazł się w środku. Na pierwszy rzut oka nie było tu jeszcze nikogo, chociaż zdjęte ze stołów krzesła i zapalona świeca świadczyły o tym, że ktoś tu się już krzątał.
Czułe uszy mreza wyczuły szmery dochodzące spod lady.
Chociaż w Nimnaros czuł się jak ryba wyrzucona na brzeg, z perspektywy czasu karczemny zgiełk był jedną z niewielu dobrych (a przynajmniej nie-złych) rzeczy, które znalazł między ludźmi. Przystosowanie się do haniebnej posługi kosztowało go dużo, jednak bez dwóch zdań wolał to od pracy w dokach. Sprawdzała się również jako przerwa od walk - okazja do odpoczynku i wylizania ran. Liczne zadania wyznaczane mu przez karczmarza stanowiły nawet czasem przyzwoity trening. Beczułki z piwem i wszelkiego rodzaju samogonem same się przecież nie przenosiły.
Mimo to, praca tutaj napełniała go również cichym wstrętem, złością i wstydem. Czuł się jak w niewoli, jak zamknięty w klatce. Był Mrezem i nie rozumiał słów "poddać się" - jednak, zamiast przeć uparcie do przodu, odbijał się tylko od kamiennych ścian ludzkiego świata. Jedynie arena przynosiła mu coś w rodzaju satysfakcji, ale po ostatnich wydarzeniach nie wiedział już czego się spodziewać w jej murach. Futro jeżyło mu się na grzbiecie na samą myśl. Dlatego też przestał o tym myśleć.
Nachylił się nad ladą, czekając na odpowiedź.
-
Bubeusz
- Posty: 1444
- Rejestracja: 2021-06-13
- Ah, jesteś - skwitował krótko i beznamiętnie, kiedy wstał i dostrzegł gościa. Na brodatej twarzy nie było nawet cienia uśmiechu.
Przez chwilę ważył szmatę w rękach, jakby zastanawiając się, co z nią zrobić, po czym rzucił ją w kąt. Plasnęło niezbyt elegancko.
- Dobra walka - rzekł, kiedy w końcu skierował wzrok na mreza. - Gadali mi o tym podjarani niemal do rana. - Jego uwadze nie umknęły pozasychane strupy i smużki poczerniałej krwi, bo aż się skrzywił, widząc stan, w jakim znajdował się wojownik.
- Ujujuuj - zamlaskał, kręcąc głową z odrobiną czegoś, co przy odrobinie wyobraźni można by nazwać empatią lub współczuciem. - Jak chcesz się umyć i odświeżyć, to balia z wodą jest napełniona - kiwnął głową w stronę schodów.
Ciężki temat wyraźnie wisiał w powietrzu, a karczmarz ciągle jeszcze nie wiedział, jak najlepiej byłoby go podjąć.
Sam Mrez wrócił do karczmy raptem kilka chwil później. Bez brudu i krwi w futrze wyglądał znacznie mniej upiornie niż wcześniej. Nawet te świeże rany ciężko było dostrzec spod czystego, wilgotnego futra. Wyglądało jednak na to, że Futrzak zwęszył, że coś było nie tak. Mrużył ślepia i wskazywał łapą na swoje puchate uszy, te zaś stały jak na baczność. Znak, że słuchał.
-
Bubeusz
- Posty: 1444
- Rejestracja: 2021-06-13
Kiedy jednak go zauważył, natychmiast oderwał się od swoich zajęć i podszedł do niego. Oparł łokcia na blacie i spojrzał poważnie Futrzakowi w oczy.
- Spartoliłeś sprawę, wiesz o tym - zaczął. - Miałeś przegrać, a wygrałeś. I to jeszcze jak! Wiem, że to dla ciebie trudne, przegrać, ale obiecałeś, że przegrasz. Więc się zgodziłem na ten układ. I wygrałeś. A oni stracili ogromne pieniądze przez ciebie. Wiesz, jak w tych czasach ważne są pieniądze.
Obracał przez chwilę butelkę, którą akurat trzymał w ręku.
- Nie wiem, co zrobią, ale na pewno są zapienieni aż po korek. A my - tutaj wyraźnie zaakcentował słowo "my" - jesteśmy w niemałych tarapatach. W ciemnej dupie, mówiąc krótko.
Westchnął. Chwycił za wystający korek i jednym ruchem otworzył butelkę. Głośno pyknęło, a w powietrzu poniósł się aromatyczny zapach mocnego, owocowego alkoholu. Wino? Jakaś nalewka? Ciężko było to Futrzakowi ocenić. Nie nawykł do takich rzeczy.
- Być może wyładują całą swoją furię na Dajimie - spekulował karczmarz, oglądając belki stropowe swojej tawerny. - Ale jeśli Ef Dajim przeżyje, z pewnością będzie chciał wyładować swoją furię na nas.
Futrzak pamiętał. Ef Dajim to był ten opalony, który czasem, z reguły bardzo późną porą, pojawiał się w karczmie, by ściszonym szeptem przedyskutować z Beczką najnowsze arenowe układy. Mrez pracował poniekąd dla niego, ale nigdy z nim nie rozmawiał, nie miał też pojęcia, jak wysoko sięga jego drabinka pośredników.
To Beczka był jego bezpośrednim przełożonym. I najprawdopodobniej to Beczka poręczył za niego własną głową.
Ale Beczka nie wyglądał na przerażonego. Raczej na przerażająco spokojnego.
- Łyka? - skierował otwartą butelkę w stronę Futrzaka.
- Ha nneh szzzedheeem na ukh-aad - wyharczał - szzzekheem tyy-rko, szzze behde biiih szze. Nneh, szzzze pszzzzek-rrrram.
Mrez wyglądał na złego i zniecierpliwionego. Nie rozumiał sporej części słów skierowanych do niego przez karczmarza, lecz ich przekaz był dla niego jasny.
- Hhheeszzrriii ekhh Dakhhim ssssrrrobii khhoopoty czii ahrrbo mneeh, umszze. Heessstem Mrrresss, nneh waszzza ssaabaaffkhaaa. Ty paamehhtaszzz.
Futrzak wyglądał, jakby już w tej chwili był gotowy wypruć komuś flaki. Syknął przez nagle obnażone kły.
- Haa waarrczeeeh pff arrrrena; szle. Haa wyykhrryffam; szle. To heesss besss rrrrrrossssumu!
-
Bubeusz
- Posty: 1444
- Rejestracja: 2021-06-13
Słysząc te tygrysie pomruki, westchnął tylko bezgłośnie. Przyłożył butelkę do ust i przechylił.
Najwyraźniej Futrzak nie zrozumiał, jakie ustalili warunki ostatniej walki.
- Jasne, jasne, pamiętam... - Rzekł, kiedy odkleił się od flaszki.
Najgorsze było to, że naprawdę wielu ludzi w tym mieście uważało go właśnie za zabawkę. I to oni dawali się kręcić temu interesowi.
- Dobra, Kocie, posłuchaj - gruby barman stanowczym ruchem odstawił na bok wino, czy cokolwiek to było, i nachylił się do Futrzaka, patrząc mu w oczy.
- Ludzie, którzy płacą za twoje walki, nie zawsze chcą, abyś wygrywał. Czasem obstawiają tego drugiego, a wtedy chcą, żeby ten drugi wygrał. Wiem, że to bez... rozumu, walczyć, żeby przegrać, ale... - Jego wywód wyraźnie tracił na prędkości. - ...na tych wyższych poziomach gry, tam gdzie są pieniądze... Ah, dobra, pieprzyć to. Nieważne.
Zrezygnowany znowu sięgnął po napitek. Żłopał przez chwilę.
- Stało się, to się stało, czasu nie cofniemy. - Butelka z hukiem uderzyła o kontuar. - Powiem ci, co teraz. To ważne - zaznaczył, zerkając na uszy Futrzaka. Nadstawiły się jeszcze bardziej.
- Nie będziesz teraz walczył. Pojawienie się na arenie teraz może być niebezpieczne. Powinniśmy trzymać się razem przez najbliższe kilka dni, aby się wspierać, w razie gdyby ktoś chciał nam zagrozić. Przynajmniej do czasu, aż dotrą do nas jakieś wiadomości. W najlepszym razie po prostu nie dostaniemy obiecanej kasy. W najgorszym przyjdą tu ich ludzie i spróbują nas zabić.
Upewnił się, że Futrzak nadąża.
- Będziesz siedział w tawernie, obsługiwał gości i pomagał mi w remoncie przy piecu. Co prawda miałem nadzieję dostać na ten remont pieniądze, ale... nieważne, damy sobie radę. Jasne? Pytania?
Wyglądało na to, że przynajmniej na to pytanie odpowiedź brzmiała "tak". Mrez w końcu skinął oszczędnie łbem i w niezbyt przyjemnym grymasie pokazał kły.
- Heden - syknął - heszzz-ri pszzzyh-do ikh ru-cze, ha beh-de warrr-cze. Orrrasss behde warrr-cze szzzeby sssabicz. Czy ty rrrrosssumheszzz*?
Futrzak najwyraźniej jako-tako zdawał sobie sprawę z tego w jakim jest położeniu i nie był tym zachwycony. Po wczorajszych wydarzeniach na arenie wiedział, że coś wisiało w powietrzu, jednak bez ostrzeżenia ze strony karczmarza z pewnością udałby się tam z powrotem, jakby nigdy nic. Po chwili zastanowienia najwyraźniej uznał, że Beczka miał rację i najlepiej będzie, żeby pozostał w karczmie, pomimo tego, jak wielkim napawało go to niepokojem i złością. W jego mniemaniu po prostu zrobił co do niego należało - walczył i wygrał. Wojownik jest przecież po to, żeby walczyć i żeby wygrywać. Czy to takie trudne do zrozumienia? I dlaczego ludzie wszędzie próbują wcisnąć te swoje błyszczące metalowe krążki? Znacznie lepiej sprawdziłyby się jako groty strzał i ostrza mieczy, lecz ludzie - kretyni - woleli trzymać je w workach, do których potem robili te swoje durne miny.
Mrez dopiero zaczynał pojmować to jak funkcjonował ten dziwny, ludzki świat, a temat pieniądza nie był dla niego już aż tak abstrakcyjny jak kiedyś. Mimo to, na arenie liczyło się dla niego tylko towarzystwo pozostałych gladiatorów i sama walka - reszta to był właśnie ten niezrozumiały ludzki bełkot i wynalazki. Irytowało go, że między nimi a jego starciami istniał jakiś związek, o którym mówił do niego Beczka, a który teraz miał sprowadzić na nich obydwu kłopoty.
Chociaż starał się z tym kryć, w głębi ducha był wściekły. Z jednej strony gniewał się na siebie za to jak strasznie był głupi, że dał się w to wszystko wciągnąć. Z drugiej - zaczynał już nawet liczyć na to, że rozbójnicy faktycznie tu trafią. Wiedział, że przyszliby w grupie, tym większej im mniejsze mieli jaja. Już on dopilnuje, żeby żywi z karczmy nie wyszli - tanio skóry nie sprzeda. O nie, nie tym razem. Deski spłyną krwią. Czas najwyższy, żeby Nimnaros zrozumiało kim jest Mrez. Czas najwyższy, żeby ci wszyscy ludzie w końcu zrozumieli, że igrają z ogniem. Czas najwyższy, żeby raz na zawsze wyjaśnić-
- Czzo to heszzt "rrremont"?
Przekrzywił łeb pytająco.
_____________
* - retroaktywnie przywróciłem koci leet speak

-
Bubeusz
- Posty: 1444
- Rejestracja: 2021-06-13
- Rozumiem - rzekł. - Tylko nie pomyl ich z niewinnymi gośćmi. A remont to takie... taka zmiana czegoś na lepsze, ulepszenie. Chcę ulepszyć piec, bo sam widzisz, jak wygląda. Zaraz się całkiem rozpadnie.
Pokazał ręką na stojącą w rogu pomieszczenia, popękaną kupę zaschniętej gliny.
- Dobra, do dzieła, póki nie ma klienteli. - Beczka zdjął z siebie fartuch i rzucił go na ladę. - Trzeba wynieść wory z gliną z piwnicy na tyły tawerny. Ja zajmę się formami do cegieł.
- A, i jeszcze jedno - przypomniał sobie coś, chwytając mreza za ramię. - Ten Valkir, z którym wczoraj walczyłeś... - jego ton obniżył się niemal do konspiracyjnego szeptu. - Ten, co go rozgniotłeś na krwawy placek... to był jeden z wysoko postawionych ludzi w gangu Calvina. Mam nadzieję, że typ się z tego wyliże i nie wpłynie to jakoś bardzo na nasze relacje... ale lepiej póki co unikać też szulerni. Będę musiał znaleźć kogoś innego, kto się tam wybierze, aby zebrać dla nas informacje.
Futrzak od razu wziął się do pracy, najwyraźniej z niemałą przyjemnością. Przenoszenie worów z gliną może nie należało do najczystszych i najwdzięczniejszych robót, jednak na rozruszanie obolałych mięśni było w sam raz. Już nie wspominając, że o stokroć wolał to od rozmowy, która miała wcześniej miejsce.
Uwinął się z tym szybko; jeszcze zanim Beczce udało się przyszykować formy. W międzyczasie Mrez chwycił za wcześniej odrzuconą przez karczmarza szmatę i wziął się za sprzątanie w samej oberży. Wyglądało na to, że nawet wycieranie stołów i mycie podłóg Kot traktował jako okazję do treningu - był w tym szybki, ale też dokładny. W sposób zakrawający o komiczny tańcował między stołami i krzesłami, przebierając mopem tak agresywnie, jakby chciał zetrzeć brud z posadzki aż do samych fundamentów.
W całym tym zgiełku czas płynął jakby obok swoim dziwnym, niezachwianym tempem.
________________
* - Ktoś™ mi nagadał, że może powinienem wrócić do khrrepania, to wracam i umywam ręce.

Drzwi do karczmy otworzyły się powoli, jakby z trudem. Schylając głowę, aby nie uderzyć nią w belkę nad drzwiami, zakapturzony jegomość wślizgnął się do środka. Był niezwykle wysoki, a przy tym chudy, co tworzyło dość dziwne wrażenie. Mimo ogólnej patykowatości, na jego odsłoniętych ramionach krągliły się zadbane mięśnie.
Mężczyzna ostrożnie zrzucił głęboki kaptur i rozejrzał się po karczmie.
Oczom Futrzaka ukazała się twarz dość młoda, wcale nie aż tak zapadła, jak można by się spodziewać po sylwetce. Z gęstym, krótko i elegancko przystrzyżonym zarostem, wydawał się nawet sympatyczny - dobrze mu z oczu patrzyło. Z całą pewnością nie był to żaden portowy rozbijaka.
Co więcej, Futrzak nigdy wcześniej nie widział tu tego człowieka, a pracował w karczmie nie od wczoraj.
- Y. Dzień dobry? - zawahał się nieznajomy, ujrzawszy mreza.
Nie widząc nikogo za barem, usiadł przy najbliższym stoliku, wcześniej przesuwając dla pewności dłonią po blacie.
Przeczesał palcami krótkie włosy. Jego ciekawe oczy nieśmiało spoglądały tu i tam, co jakiś czas skupiając uwagę na czyszczącym podłogi stworze.
Z jednej strony, obok stałych bywalców, w karczmie z dnia na dzień nie brakowało świeżych twarzy. Niby nic nowego ani szczególnego, ale jednak rzadko kiedy wpadali tutaj klienci, którzy byliby tak dobrze ubrani i zadbani.
- Dop-rrrrr. - Odwarknął uprzejmie. Na tyle na ile mógł. - Niessstety ty pszzz-hhho-cziszzzz wczesz-nee trrrro-khhe.
Domyślając się, że dziwny jegomość może mieć jakąś sprawę do Beczki, zapytał:
- Heszz-rii ty maszzz sssp-rrrrawa do khharrr-cz-maszz, ha moge ssawoo-haaacz.
- To bardzo miło, w zasadzie chętnie, dziękuję - odparł z niepewnym uśmiechem. - Znaczy tak, zawołaj - dodał, widząc spojrzenie Futrzaka.
Stojąc nieco bliżej przybysza, mrez mógł zauważyć kilka niepokojących detalów w jego imidżu. Facet miał delikatne, ale widoczne ślady po oparzeniach na wnętrzu lewej dłoni i przedramienia, brakowało mu też połowy serdecznego palca. Wypadek najprawdopodobniej musiał zdarzyć się dawno temu, bo wszystko już wyblakło i dobrze się zagoiło. Najpewniej miał też dobrą opiekę lekarską.
Uwadze kota nie uszedł także tatuaż, który obficie rozlewał się po karku przybysza. Przedstawiał najprawdopodobniej jakiegoś ptaka, bo jedno skrzydło widniało po prawej stronie szyi, sięgając aż za ucho, a drugie szło z drugiej strony w dół, przecinając lewy obojczyk.
Tatuowanie w takim miejscu musiało być torturą, zwłaszcza, że wzór był niezwykle szczegółowy i skomplikowany.
Ostatnim detalem wskazującym na niecodzienny charakter postaci była bransoleta z drewnianych koralików, ozdabiająca jego prawy nadgarstek. Jeden z korali wykonany był z zielonego kamienia, wplecione przy nim były też małe piórka.
Futrzak wyzbył się wszelkich złudzeń jakoby ów jegomość miał być kolejnym zwykłym klientem. Wyszedł na moment na zaplecze, pozostawiając tam wiadro z wodą, szmaty i miotły, a następnie wyszedł na zewnątrz, gdzie Beczka zajmował się formowaniem glinianych cegieł. Słońce wspinało się powoli ponad dachami co wyższych budynków, na tyle, by jego skropione potem czoło zaczęło się lśnić.
Na widok sługusa karczmarz przetarł je rękawem i na chwilę wstał z klęczek, prostując obolałe plecy. Przyjrzał się mu pytająco, na co Mrez warknął:
- Ty maszzz neeszzz-na-khooomy goszcz fff szzz-rrrotku heeszzzcze. On khh-cze muuwi-cz sss tobom.
- Gość? O tej porze?
Beczka zmarszczył nieco czoło, a cień obawy przemknął mu po twarzy. Przez chwilę stał tak w bezruchu, żeby wreszcie wziąć głęboki oddech, pokręcić głową i przeciągle westchnąć.
- Wnet skończę z tymi cegłami i przyjdę. Idź mu powiedz i czekaj na mnie.
Po chwili kotoczłek znów pojawił się w głównej izbie karczmy, tym razem bez reszty utensyliów.
- Beczz-kaa pszzzyh-czeee sssarrrasss. - Wywarczał do tajemniczego gościa.
Kimkolwiek był ten dziwaczny stwór, zrozumienie tego co mówi było niezwykle trudne, pomimo tego, że posługiwał się ludzką mową. To było trochę tak jak doszukiwanie się słów w sykach, warkocie i pomrukach dzikiego zwierza - jednak, jeśli wsłuchać się wystarczająco dobrze, to one tam faktycznie były. Poniekąd.
Mrez stanął za ladą, krzątając się przy niej przez chwilę, po czym przyglądając się nieznajomemu z w ogóle nieukrywaną nieufnością, zapytał:
- Czy czzoszzz podacz? Szzzyfff-noszzzcz, picze?
- Tak, jeśli możesz. Myślę, że kufel piwa dobrze mi zrobi.
Wstał niespiesznie i podszedł do kontuaru. Przyglądając się z ciekawością, jak mrez nalewa trunek, zapytał:
- Czy to ty jesteś tym słynnym tygrysim gladiatorem?
Nadal nie spuszczając z niego oka, Mrez przysunął napełniony kufel w stronę przybysza. Jego przyjemnie spieniona zawartość zakołysała się kusząco.
- Raczz-ha, to ha. - Odpowiedział kot.
- Gratuluję wczorajszej walki. Jak już zdążyłem usłyszeć, ten temat nie schodzi tutejszym ludziom z ust - uśmiechnął się przyjaźnie, jednocześnie chwytając swój kufel.
- Przyznam, że nie spodziewałem się, że taki wybitny wojownik w wolnych chwilach usługuje w karczmie... - Nie spuszczając wzroku z mreza, zamoczył wargi w złotym napoju. Piana osadziła mu się na gęstym zaroście, ale czym prędzej ją wytarł. Drugi łyk wziął już uważając, żeby się nie pobrudzić.
- Tak, warrr-ka byha dop-rrrra.
Mrez ewidentnie nie wszystko rozumiał z płynnej, eleganckiej mowy jegomościa - na niektóre słowa delikatnie przekrzywiał łeb i podnosił dziwnie uszy. Mimo to, starał się kontynuować dialog, przynajmniej dopóki nie przyjdzie Beczka.
- Karrr-czma to moha prrrracza. Tak szze szztahoo.
- Nie musisz pracować w tej karczmie - stwierdził po chwili. - Marnujesz swój potencjał. Dużo słabsi od ciebie, a może też i mniej bystrzy, żyją sobie wygodnie jako najmici. Strażnicy, ochroniarze...
Mrez najwyraźniej kompletnie nie zrozumiał co miał na myśli. Nawet on sam sprawiał wrażenie jakby zbitego z tropu wypowiedzią przybysza. Powtórzył więc raz jeszcze:
- Ha warrr-cze ff arrrena. Karrr-czma to moha prrraczzza.
Nagle podniósł nieco uszy, a oczy otwarły się jakby szerzej.
- Ahaaa! Heszz-ri ty khh-czzeszz prrraczzzowaczz tutah teszzz, ty mufff sss karrrczz-maszzz. Moszzze on khhczeee ssstrrraszzznik mheeczz? Ha nee wheem o tym. On sssarrrasss pszzzyh-czee tutah, to wy bedo muuwiiiczzz.
Kto jest online
Użytkownicy przeglądający to forum: Obecnie na forum nie ma żadnego zarejestrowanego użytkownika i 0 gości